Moja babcia Józefa znała bardzo dobrze ks. Antoniego Samulskiego i to co opowiadała było zgoła inne. Mój dziadek i mąż mojej babci z nakazu Niemców był grabarzem w Charłupi Wielkiej, w czasie II wojny światowej(gdzie posługiwał ks. Antoni Samulski). Piszę, ze opowiadała babcia, a nie dziadek bo jak ja się urodziłem to już nie żył. A prawda jest taka:
"Diecezja włocławska aż tak dramatycznych doświadczeń nie miała. Nikt z jej 18 duchownych osądzonych i uwięzionych nie został skazany na śmierć, ani nie został skrytobójczo zabity. Najwyższy wyrok, jaki otrzymał kapłan pracujący w naszej diecezji, to 14 lat więzienia. W jednym tylko przypadku, a dotyczy to ks. Antoniego Samulskiego, niegdyś proboszcza parafii Charłupia Wielka k. Sieradza, a od końca 1945 roku pracującego na tzw. Ziemiach Odzyskanych, w archidiecezji wrocławskiej, więzienie stalinowskie wycisnęło swe śmiertelne piętno. Aresztowany w 1949 roku pod sfabrykowanym zarzutem nadużyć we wrocławskiej „Caritas”, skazany został pod innym zarzutem na 8 lat więzienia. Zwolniony został z więzienia w połowie marca 1952 w stanie bardzo ciężkim. Zmarł 5 maja 1952 roku, a „surowa ręka sprawiedliwości ludowej” nie wypuściła go nawet po śmierci, zabraniając wydrukowania nekrologów".